Polska jest jednym z państw najbardziej zagrożonych kryzysem wodnym, który postępuje wraz ze zmianami klimatu. Obok wysokich temperatur problem niedoboru wody pogłębia też nieumiejętne zarządzanie intensywnymi opadami, które następują po okresach ubogich w deszcz. Szacuje się, że podczas 20-minutowego deszczu z dachu o powierzchni 120 mkw. można zebrać nawet 360 litrów wody, pod warunkiem wdrożenia odpowiednich rozwiązań, które pozwolą ją efektywnie gromadzić i dalej zagospodarować. – Woda opadowa jest ogromnym potencjałem i jest jej wielokrotnie więcej niż tej, którą mamy w miastach. Naszym celem powinno być wykorzystanie tego potencjału – podkreśla Tomasz Grochowski z Retencja.pl.
W sierpniu temperatury w Polsce mają być wyższe od normy wieloletniej z ostatnich 30 lat, a termometry pokażą miejscami 35–36 st. C – zapowiedział niedawno meteorolog i rzecznik IMGW Grzegorz Walijewski. To może oznaczać pobicie maksymalnych rekordów temperatury. Tymczasem już w czerwcu i lipcu upały i skąpe opady spowodowały, że sytuacja hydrologiczna w Polsce była bardzo niekorzystna. Według mapy ostrzeżeń hydrologicznych IMGW w tej chwili ostrzeżenia przed suszą hydrologiczną wciąż obowiązują na znacznej części obszaru kraju, szczególności w zachodniej i południowo-zachodniej Polsce. Na około 64 proc. stacji pomiarowych na polskich rzekach rejestrowane są niskie stany wody.
– Zdecydowanie można powiedzieć, że mamy w Polsce problem z dostępem do wody. Natomiast to nie jest tylko i wyłącznie kwestia upałów, ale i m.in. bezśnieżnych zim czy infrastruktury w miastach, która nie zawsze jest wydolna – mówi agencji Newseria Biznes Tomasz Grochowski, prezes zarządu Retencja.pl.
W ostatnich tygodniach w wielu gminach władze apelowały do mieszkańców o rozsądne gospodarowanie wodą i ograniczenie jej zużycia do podlewania trawników, ogrodów, mycia samochodów czy napełniania przydomowych basenów albo wręcz zakazywały używania wody w celach innych niż bytowe. PGW Wody Polskie także podkreśla, że konieczne jest racjonalne korzystanie z dostępnych zasobów, ale jednocześnie wskazuje, że wody pitnej w Polsce nie zabraknie. Ponad 70 proc. wody przeznaczonej dla ludności pochodzi bowiem z ujęć podziemnych, które są jej ogromnym rezerwuarem. Tylko 30 proc. jest zaś pobierane z wód powierzchniowych, których ujęcia przeważają jedynie w Małopolsce i na Śląsku.
PGW Wody Polskie wskazuje też, że główną przyczyną wprowadzanych przez gminy ograniczeń w dostawach wody był spadek ciśnienia w wodociągach spowodowany m.in. podlewaniem przydomowych trawników i ogródków. Na końcu sieci wodociągowej zaczynało brakować odpowiedniego ciśnienia, bo woda była wylewana strumieniami na trawę. Jednak w ciągu ostatnich kilkunastu lat gminy zainwestowały – głównie ze środków unijnych – w infrastrukturę wodno-kanalizacyjną ponad 80 mld zł, żeby zapewnić mieszkańcom ciągłość dostaw.
– W Polsce przez ostatnie lata miliardy złotych były kierowane na inwestycje rzeczne. Natomiast polskie miasta na zabiegi związane z retencją dostały łącznie około 100 mln zł. Proporcje powinny być zupełnie inne. Retencja wykorzystywana na cele komunalne tylko w niewielkim stopniu korzysta z tej wody, którą mamy w rzekach. Biorąc pod uwagę, że większość Polaków mieszka jednak w miastach – a według prognoz do 2050 roku już ok. 3/4 populacji będzie mieszkać w zabetonowanych miastach – powinniśmy bardziej przenieść ten ciężar związany z retencją na inwestycje w ośrodkach miejskich – zauważa ekspert.
Jak podkreśla, problem niedoboru wody w Polsce pogłębia nieumiejętne zarządzanie intensywnymi opadami, które następują po okresach ubogich w deszcz. Podczas ulewy woda trafia na wysuszony grunt i nie jest w stanie dotrzeć w głąb gleby, a jedynie spływa po jej powierzchni i jeśli infrastruktura na to pozwala, jest odprowadzona do sieci kanalizacyjnej. To oznacza, że tylko znikoma część gwałtownego opadu zasila wody podziemne. Na dodatek miasta – z ciągle rosnącą infrastrukturą handlową i mieszkaniową oraz powstającymi wokół nich parkingami czy betonowymi placami – jeszcze bardziej zmniejszają zdolności retencyjne gleby, uniemożliwiając sprawny obieg wody.
– Powinniśmy zacząć śmielej wykorzystywać wody opadowe i traktować je nie jako problem, ale jako potencjał. Mam tu na myśli np. podlewanie zieleni, mycie ulic czy spłukiwanie toalet. Na zachodzie Europy coraz częstsze są takie rozwiązania. Hotele czy różnego rodzaju obiekty użyteczności publicznej mają właśnie taką infrastrukturę, która pozwala na wykorzystanie deszczówki – mówi prezes Retencja.pl. – Woda opadowa jest ogromnym potencjałem i jest jej wielokrotnie więcej niż tej, którą mamy w miastach. I naszym celem powinno być wykorzystanie tego nieograniczonego potencjału. W niedalekiej przyszłości moglibyśmy też pomyśleć o wykorzystaniu wody opadowej np. w procesach technologicznych czy związanych z produkcją.
Odpowiednie zagospodarowanie wody opadowej oznacza skuteczny odbiór nawet gwałtownych opadów, a następnie ich zgromadzenie oraz efektywne rozprowadzenie. Pierwszym miejscem, gdzie można wprowadzić takie rozwiązania, jest przestrzeń wokół domów i osiedli.
– Coraz częściej deweloperzy – już na etapie planowania i otrzymywania warunków technicznych od miast czy operatorów sieci – mają stawiane pewne wymagania, które motywują albo wręcz nakazują im zatrzymywać tę wodę np. w zbiornikach retencyjnych. Każdy z nas, jako mieszkaniec wspólnoty, też może zabiegać – np. w ramach budżetu obywatelskiego – o to, żeby ta wspólnota miała więcej zieleni, więcej ogrodów deszczowych, więcej nasadzeń, które będą zatrzymywały wodę deszczową, czy nawet beczkę na deszczówkę – mówi Tomasz Grochowski.
Szacuje się, że podczas deszczu z dachu o powierzchni 120 mkw. przez 20 min można zebrać nawet 360 l wody. Warunkiem jest wdrożenie odpowiednich rozwiązań, które pozwolą ją efektywnie zgromadzić i dalej zagospodarować.
– Widzimy, że dziś opady są coraz bardziej dynamiczne, ale krótkotrwałe, więc największym wyzwaniem jest zebranie tej wody, która spada w sposób bardzo ulewny – mówi prezes Retencja.pl. – Rozwiązań jest mnóstwo, to oczywiście mogą być zbiorniki retencyjne, otwarte, zamknięte, naziemne lub podziemne. Coraz większą popularnością cieszy się też tzw. błękitno-zielona infrastruktura, zielone dachy, zielone ściany, ogrody deszczowe czy chociażby niekoszenie traw. Jest cały katalog różnych rozwiązań, które mają na celu zebranie wody opadowej i zatrzymanie jej w miejscu powstawania.
W Polsce na jednego mieszkańca przypada rocznie około 1,8 tys. m³ wody, ale w okresach suszy jej ilość spada nawet do 1,1 tys. m³. Tymczasem średnia w Europie jest prawie trzykrotnie wyższa i wynosi ok. 5 tys. m³. Według definicji przyjętej przez ONZ granicą „stresu wodnego”, czyli zagrożenia deficytem wody, jest próg 1,7 tys. m³ na osobę. Tym samym Polska jest jednym z państw najbardziej zagrożonych kryzysem wodnym, który postępuje wraz ze zmianami klimatycznymi – wynika z ekspertyzy „Woda w rolnictwie”, opracowanej z inicjatywy Koalicji Żywa Ziemia we współpracy z Fundacją im. Heinricha Bölla i WWF Polska.